browar Van Steenberge - Leute Bokbier (Bock/Belgian Strong Ale)
W małych oknach przesuwały się cienie bijących po murach gałęzi. Stare, nieszczelne okiennice dygotały od wiejącego wiatru, a grube, solidne mury opierały się dzielnie chłostającemu deszczowi i miotanym konarom. Ośrodek stał na niewielkim wzniesieniu otoczonym starym parkiem. Metalowe drzwi otworzyły się gwałtownie i dwoje pracowników wyciągnęło z pokoju związanego kaftanem pacjenta. Ten zdawał się być półprzytomny, wykończony nocnymi marami. Trójka zmierzała do głównej sali mijając rzędy metalowych drzwi i bram.

Na miejscu pacjenta posadzono na krześle. Biel ścian spotęgowana zimnym światłem jarzeniówek raziła w oczy, a w sali słychać było jedynie szum kaloryfera i brzęczenie lamp. Po chwili drzwi trzasnęły i do chorego podszedł dyrektor zakładu. Pacjent słyszał tylko zbliżające się kroki, a gdy ustały na metalowym stole z łoskotem wylądowała butelka, wciąż trzymana ręką dyrektora. Pacjent aż podskoczył. Twarz wychynęła z lewej strony i kuracjusz ujrzał szeroki uśmiech. - Czas zakończyć tę męczarnię - powiedział z szyderczym uśmiechem dyrektor i błyskawicznym ruchem zerwał kapsel stawiając jednocześnie szkło obok butelki. Pacjent ponownie drgnął z przerażenia. Kierownik ośrodka machnął ręką i niemal jednocześnie rozwiązał kaftan kuracjuszowi i znalazł się po 2 stronie stołu, wciąż uśmiechając się szeroko. Osłabiony pacjent wypełnił pokal klarownym, robinowo-herbacianym trunkiem, który głośno syczał tworząc poszarpaną pianę. Powoli zbliżył szkło do nosa. W pierwszej kolejności dotarł do niego aromat mlecznej czekolady z nadzieniem z czerwonych owoców, nuta opiekana i wytrawna karmelowość. Gdy napój się ogrzewał bukiet zmieniał profil na bardziej słodki, ale też szybko tracił na sile. Z tła przebijała się delikatna nuta drożdżowo-winna. Zaciekawiony pacjent wziął ostrożnie łyk. Dyrektor wpatrywał się nieruchomo szczerząc białe zęby. Średnio ciężki napój smakował jak wyciąg z czerwonych owoców (winogron, wiśni) połączony z wytrawnym karmelem i mleczną czekoladą. Po chwili w ustach pozostawał już tylko karmelowy, wytrawny posmak i pustka. Na szczęście w głowie pacjenta również zrobiło się jakoś cicho. Nie było już słychać szumu kaloryfera, ściany pożółkły, a z sufitu zwisały teraz jasne, ciepłe, pojedyncze lampki oświetlające punktowo pomieszczenie. Na miejscu szalonego dyrektora siedział porządnie wyglądający starszy Pan ordynator oddziału psychiatrycznego, który z uwagą wpatrywał się w pacjenta. Tylko piwo nie uległo zmianie. - Witamy z powrotem, właśnie zakończył Pan z sukcesem terapię szokową. Lepiej niech Pan nie opowiada co Pan widział - poprosił lekarz i pewnym ruchem zapisał coś na białej karcie. Zdziwiony pacjent przetarł oczy. Przez dłuższą chwile siedział nieruchomo przyzwyczajając się do panującej w jego głowie ciszy, po czym chwycił jeszcze raz za szkło. Teraz już tylko zachodził w głowę czy to Bock czy Belgian Ale.
Komentarze
Prześlij komentarz