Śląski Festiwal Piwa - z piwem do gawiedzi (Katowice)

Dobry Panie! Czy to na pewno był tylko jeden dzień?! Czuję się jakby te parę godzin trwało cały weekend. Dotarłem do Katowic około godziny 12 w sobotę i zanim poszedłem na rynek postanowiłem trochę pokręcić się po centrum. Powiem wam, że stolica śląska nigdy nie była celem moich podróży. Zwyczajnie nie postrzegałem jej jako atrakcyjne turystycznie miejsce. Tego dnia przekonałem się w jak WIELKIM byłem błędzie.

Odkrywanie Katowic
Katowice zrobiły na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Jest w nich coś wrocławskiego, coś poznańskiego i nieco bielskości. Ta mieszanka tworzy znakomity, niepowtarzalny miks, idealny na weekendowe wypady! Centrum jest jednocześnie nowoczesne i zabytkowe, po niektórych deptakach między kamienicami jeżdżą czerwono-żółte tramwaje, galerie handlowe są sprytnie wklejone w starą zabudowę, a skwery w centrum są zagospodarowane w nietuzinkowy, modernistyczny i postmodernistyczny sposób. Zaliczyłem też oczywiście spacerek pod spodek i centrum kongresowe z którego pięknie widać starszą część miasta. Po dwugodzinnym zwiedzaniu zajrzałem w końcu na katowicki rynek. Z nieba delikatnie sączył się deszcz, pewnie aniołki odcedzały makaron na obiad... obiad! Przez swój zachwyt zupełnie zapomniałem o zrobieniu przedfestiwalowego podkładu. Poczułem dokładnie to co Kubuś, gdy skończy się miodek, niemniej jest to świetny pretekst żeby jeszcze raz pójść na miasto. Nie było na razie czego żałować, bo na festiwalu około godziny 14-tej nie działo się nic nadzwyczajnego i frekwencja była kiepska. Poszukiwanie miejsca i napełnianie brzuszka rozciągnęło się nieco w czasie i z powrotem na rynek dotarłem przed 16-tą. Po ulewie, którą przeczekałem w lokalu, frekwencja wyraźnie wzrosła. Powiedział bym nawet, że była duża!

Kraft to ludzie
Organizatorzy postawili na jarmarczną formę festiwalu, która miała zachęcić do spróbowania nie tylko osoby znające się na piwie. Stoiska poustawiane wzdłuż boków rynku, scena, strefa z jedzeniem i ogromna ilość ławek, to coś zupełnie innego niż festiwale na obiektach. Przeciętni katowiczanie przechodzący przez rynek mieli możliwość w ciągu trzech dni dowiedzieć się czegoś i spróbować rzemieślniczych piw. W jednym miejscu była nawet specjalnie wyznaczona przestrzeń dla dzieci. Szanuję to, bo przecież krafty nie powinny być tylko dla zapalonych beergeeków, wychodźmy z nimi do ludzi, pokazujmy je ludziom! Oczywiście 8/10 gości z ulicy zapyta o jasnego lagera (to więcej niż pewne), ale dwoje się zainteresuje, dopyta i zacznie dociekać (a dopiero potem weźmie apę lub pszenicę).

Atmosfera stawała się coraz lepsza, na scenę weszła rewelacyjna kapela Hertz Klekot, a ja odwiedziłem zaprzyjaźnioną Piwowarownię i wziąłem do spróbowania pierwsze piwo:

Moc Kupały (wersja męska)
To taki słodszy light saison z niższym nagazowaniem. W zapachu Spora przyprawowość z kwiatowo-chlebową słodyczą. W smaku najpierw słodycz, do której potem dołącza nienachalne drapanie w gardle. Fajne piwo, ale to trochę nie moja bajka. W smaku po kilku łykach coś mi się nie zgrywa, pojawia się taka nieświeża, trochę cebulowa nuta. Może to ten lubczyk za bardzo się wtrąca?
PS. Dobrze wiedzieć, że drożdże S-33 tak płytko dofermentowują.
5/10

Z każdą chwilą przybywało gawiedzi, jedni w parach inni z dziećmi, jeszcze inni całą ekipą. Słoneczko raz po raz wyglądało zza błękitno-stalowych, spiętrzonych, szybko wędrujących chmur. Po odsłuchaniu kilku świetnych kawałków Hertza Klekot poszedłem po drugą próbkę, tym razem padło na sympatycznych ludzi z browaru Roch. To moje pierwsze zetknięcie z nimi:

Roch - Morab (American wheat)
Co do prezencji nie można mieć zastrzeżeń. Biała, drobna piana i równo zamglony kolor przygaszonej słomki. W aromacie ziołowo-przyprawowe nuty z delikatnym akcentem cytrusowo-żywicznym. W smaku jest trochę słodyczy, która znika powoli zastępowana wytrawną nutą ziołowo-cytrusową. Średnia treściwość i pełnia przyjemnie balansują odchmielową wytrawność. Po ogrzaniu do nosa trafia też trochę nut siarkowych. Ogólnie rzecz biorąc piwo jest przyjemne w odbiorze. Dobrze zachowany jest balans, który po pewnym czasie zmierza w bardziej wytrawną stronę.
6/10

Dobry festyn
Frekwencja swoje maksimum osiągnęła gdzieś około godziny 17-17:30. Ludzi wtedy była cała masa, młodych, starszych, z dziećmi, turystów, wprawionych w alkoholowych bojach autochtonów oraz oczywiście sporo brodatych znawców tematu. I tu muszę pochwalić organizatorów, którzy według mnie sprostali zadaniu. Przede wszystkim, mimo przelotnych opadów i wcześniejszej ulewy ławki były suche! To znaczy były mokre tuż po niej, ale wolontariusze szybko odprowadzili je do porządku przy pomocy gumowych myjek. Po drugie ilość (i kolor) koszy na śmieci sprawił, że w zasadzie nie widziałem porzuconych byle gdzie plastikowych kubeczków. I po trzecie realizacja dźwiękowa. Wszystko grało naprawdę dobrze, a wszelkie sugestie ze sceny były natychmiast wdrażane w życie. Niby niewiele, ale do dobrego festynu tyle wystarczy.

Dla mnie impreza skończyła się około 19-tej, kiedy nad katowicki rynek nadciągnęło kolejne tego dnia oberwanie chmury. Wszyscy goście musieli wtedy "integrować się" pod najbliższym zadaszeniem (nowoczesny punkt sanitarny z czystymi toaletami (znów chwalę organizatorów, choć to pewnie bardziej zasługa miasta i mądrze przemyślanego katowickiego rynku)). Po ulewie udałem się na dworzec autobusowy zahaczając jeszcze o Galerię Katowicką. Chętnie przeżyłbym ten dzień jeszcze raz!

MAPA


GALERIA









Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Które piwo pszeniczne jest najlepsze?! - przegląd Weizen-ów (2018) cz.1

Dawne browary - browar Kujawiak

browar Jabłonowo - Dubel (Doppelbock)